
Wypalenie pasji do mediów społecznościowych – jak się z nim rozprawić i jak wrócić do publikowania?
Celine Dion w jednej ze swoich piosenek (wydało się, zostało mi tak od nastoletnich lat – szczerze uwielbiam jej głos) śpiewała: tak jak kwiaty usychają, każda miłość kiedyś przemija. Może nie mi oceniać, wiem natomiast jedno, o pewnej cyfrowej miłości – nawet najsilniejsza fascynacja mediami społecznościowymi, w jakimś momencie stopniowo maleje i przeradza się w chwilową lub trwałą niechęć. Pewnie wiecie o czym mówię: nadchodzi raz na jakiś czas chwila, kiedy po prostu nie mamy ochoty logować się na Instagrama, a naszej Fejsbukowej strony nie aktualizowaliśmy od dobrych tygodni czy nawet miesięcy. Odwlekamy nowe publikacje w nieskończoność, mówimy sobie: jutro, jutro, jutro, a chęci by to zrobić wcale nie przybywa.
Media społecznościowe potrafią przytłoczyć – kiedy trwa dobra passa, czujemy się jak na lekkim haju: podekscytowani, radośni, czujemy przynależność do wirtualnej grupy i to, że jesteśmy w niej potrzebni. Fajnie byś słuchanym i wiedzieć, że ktoś czyta naszą pisaninę. Natomiast w natłoku innych zajęć i obowiązków świadomość, że żeby osiągnąć coś w cyfrowym świecie, powinniśmy być obecni na Instagramie, na Facebooku, na Youtube’ie, na grupach tematycznych potrafi nieźle zniechęcić. Co więcej, wszyscy apelują – nie wystarczy tworzyć dobrego contentu, ciekawych wpisów i pięknych zdjęć, trzeba wejść w głębszą interakcję z czytelnikami, budować z nimi więź. Komentować i polubiać twórczość osób, które siedzą z nami w tej samej niszy. Odpowiadać na prywatne wiadomości i powtarzające się nieraz pytania. Wcale wam się nie wydaje – to brzmi jak zadania na co najmniej pół etatu, a przy dużym oblężeniu i mocnym zaangażowaniu, spokojnie potrafiłyby zająć i 8 godzin dziennie.
To potrafi bardzo szybko stać się przytłaczające – i z uszczęśliwiającej zajawki przekształcić się w ciążące z tyłu głowy zadanie, którego wykonanie skrupulatnie odkładamy, bo ciągle wydaje nam się, że jutro zrobimy to lepiej. Jutro wstaniemy z bardziej kreatywną głową i coś wystukamy. Jutro obudzimy się bez cieni pod oczami, więc wyjdą lepsze kadry. A równocześnie cichy głos podpowiada do lewego ucha: wielu twórcom przychodzi to naturalnie i odnajdują czas na wszystko, nie zadręczają się takimi kiepskimi wymówkami, są szybsi i bardziej produktywni, więc może po prostu się nie nadajesz. Znacie ten głosik? Ja choć od dawna go uciszam i podaję mu lody, by nabawił się chrypy – wciąż obserwuję jak wraca.

Dziś chciałabym podzielić się z wami myślami o tym jak ja walczę z narastającym przytłoczeniem i momentami niechęci do mediów społecznościowych. Ja pracuję z nimi na co dzień, co często też nie pomaga – po godzinach marzę o tym, by się oderwać. Oderwanie się od nich jest zdrowe i jak bardzo potrzebne! Tylko czasami ciężko wrócić, bo ogrom rzeczy do zrobienia w tych wirtualnych miejscach potrafiłby przyprawić człowieka o niezłe wyrzuty sumienia.
Najpierw skupmy się na tym jak uniknąć wypalenia i przytłoczenia.
Wydaje mi się, że wszystko ma swoje źródło w tym, że czujemy, że musimy być obecni on-line i to właśnie w tak wielu różnych miejscach. Żeby odzyskać chęć do działania i spokój, warto sobie uświadomić, że to nie prawda, o nie! Nie musimy wcale działać wszędzie, by odnieść sukces. Właściwie nie moglibyśmy działać wszędzie, tych platform jest już zbyt wiele. Nie możemy znać się na wszystkim i być ekspertami od wszystkiego – bo “wszystko” często oznacza tak naprawdę “nic”. A przynajmniej “nic do końca dopracowanego i przemyślanego”.
Usprawniamy się w różnych działaniach i polepszamy jakość swoich działań i stopień ich ciekawości poprzez regularne praktykowanie i ćwiczenia. Lepsi stajemy się z czasem – nie można być mistrzem instastories, kiedy nagrywa się je raz na 4 miesiące. Nie można zostać największym wymiataczem youtube’owego montażu, kiedy montujemy film raz na 2 lata. Stajemy się dobrzy działając, w miarę regularnie, obserwując różne aspekty i przede wszystkim, nie nakładając na siebie niefajnej presji. Mogę postanowić sobie dziś, że nagram instastories i wszyscy je obejrzą (pewnie wiecie, współczynnik wyjść da się sprawdzić w statystykach, choć to potrafi być przygnębiające). Nagram to stories i zobaczę, że 150 osób wyszło z mojej relacji zaledwie po pierwszym slajdzie. Skupię się na tym – zamiast na fakcie, że pozostałe kilka tysięcy osób obejrzało do końca. Czy będę miała motywację, by kolejnego dnia też coś przygotować? Być może nie, bo będę miała poczucie porażki i tego, że “moje stories musiały być nużące, bo tyle osób z nich wyszło”.
Oczekiwania wezmą górę i mnie pogrążą. No ale jeśli nie będę ćwiczyć i eksperymentować z formami, to nigdy nie odkryję, który format jest najciekawszy i nigdy nie stanę się w tym w pełni swobodna.
Pozbycie się oczekiwań co do swoich działań w mediach społecznościowych jest ciężkie, bo przecież hej, jesteśmy i działamy na tych najróżniejszych platformach właśnie po to, by albo zbudować społeczność i team swoich ludzi albo podwaliny pod biznes, w przypadku właścicieli firm lub tych, którzy mają już w głowie biznesową strategię. Niestety wiem.
Kiedy jednak działamy w mediach społecznościowych z dużymi nadziejami, traktując każdą publikację jako oczekiwanie i analizę liczb – to potrafi mocno zaboleć, bo im wyższe oczekiwania, tym boleśniejsze rozczarowanie, pewnie wszyscy tego doświadczyliśmy. Spróbujmy spojrzeć na działanie w SM jako na formę eksperymentu, szansę by nauczyć się czegoś nowego, szansę poćwiczenia swoich umiejętności (literackich czy skillów publicznego wypowiadania się, na przykład), a nie posiadając żadnych oczekiwań, będziemy miło zaskoczeni choćby małymi rezultatami.
Nawet jeśli kompletnie nie sprawdzimy się w roli instagrammera czy osoby relacjonującej swoje życie i przemyślenie online – nauczymy się czegoś o sobie i prawdopodobnie również o świecie.
Docelowo warto wybrać platformę, na której się skupimy (bo największą uwagę możemy poświęcić tylko jednej – nie oszukujmy się, zawsze któraś będzie trochę faworyzowana) w oparciu o dwie myśli:
- Tworzenie jakich materiałów sprawia nam najwięcej satysfakcji (teksty, zdjęcia, nagrania audio, filmy?) i w jakim miejscu czujemy się najswobodniej
- Gdzie w największej ilości są ludzie o zbliżonym podejściu i tej samej zajawce – ludzie, których może zainteresować nasz content
Nie muszę pewnie mówić jak ważna jest jedynka. Jeśli się na niej skupimy, będziemy mieli z całej przygody z mediami o wiele więcej frajdy i uśmiechu. Media społecznościowe służą nawiązywaniu społecznych kontaktów – tak więc w trakcie ich używania, dowiemy się wiele o ludziach, którzy lubią to samo, co my. SM są też w pewien sposób magiczne w ten sposób, że dzięki nim możemy mieć kontakt z każdym: nawet z twórcą olbrzymiego formatu, dyskutując z nim o czymś w sekcji komentarzy. Media mogą przybliżyć ludzi. Sama nieraz podskoczyłam na fotelu z radości, gry odkryłam, że rozchwytywana aktorka odpowiedziała na moje pytanie. W swoim supernapiętym grafiku przeczytała moje słowa i wystukała z myślą o nich odpowiedź. Pokrzepiające.
Jeśli będziemy patrzeć na media społecznościowe jako na narzędzie, które ma wygenerować nam zysk, jako na trampolinę, na której ekspresowo wybijemy się bardzo wysoko i zostaniemy topowymi influencerami, jako na maszynkę do robienia pieniędzy – będziemy czuli na plecach gorący oddech olbrzymiej presji i wypalenie nadejdzie bardzo szybko. A ramię w ramię będzie kroczyło z nim rozczarowanie.
Instagram niekoniecznie jest narzędziem do bezpośredniego zarabiania, nie myśl tak o nim (choć oczywiście niektórym się to udaje, ale to inna historia). Jest przede wszystkim narzędziem do storytellingu, do budowania relacji z ludźmi, których interesuje to samo, co nas. Do budowania zaufania. Do budowania świadomości, że ktoś taki jak my istnieje i robi to i to. Czy to może przełożyć się na zysk? Oczywiście, że tak. Ale to nie jest krótka ścieżka, raczej długa droga, taki długaśny spacer wymagający wygodnych butów.

Instagram to też narzędzie do słuchania potrzeb innych i do nauki. Do dzielenia się wiedzą i spostrzeżeniami. Jak używać go mądrzej? Wszyscy powtarzają, że regularność to klucz. Trudno się nie zgodzić, regularność zawsze stanie po naszej stronie, tak myślę – z nią łatwiej szybciej odnieść małe i duże sukcesy. Ale równocześnie to może być istotny powód wypalenia i niechęci do mediów społecznościowych. Kiedy ustalimy sobie nierealny plan (2 posty codziennie o 20:00?) lub plan, który po prostu nie działa dla nas dobrze (publikacja z 10 poradami na dany temat w każdy poniedziałek – ale chwila, w poniedziałki mamy zawsze po pracy to, to i to, więc…), możemy zniechęcić się bardzo szybko i dojść do wniosku: nie da się, mówię pas.
Kiedy tak naprawdę się da, ale trzeba ustalić plan, który będzie nam służył. Plan, który będzie możliwy do wykonania.
Przyznam ze swojego doświadczenia – przez moment publikowałam nowe wpisy codziennie.
Dzień w dzień.
Po godzinach pracy głowiłam się, co by tu dziś wrzucić? Przez dłuższą chwilę czułam się bardzo produktywna, ale po kilku tygodniach trzymania się tego “grafiku”, poczułam mocne zmęczenie. Niechęć by dziś znowu wymyślać na siłę temat i publikacje – bo chwilowe przytłoczenie sprawiło, że wena kompletnie mnie opuściła. Wtedy przypomniałam sobie, że jakość > ilość. Po co na siłę publikować 7 wpisów tygodniowo, skoro mogę robić to 3 razy w tygodniu, ale za to naprawdę czuć, że mam wtedy dużo rzeczy do powiedzenia i nie wymyślam na siłę, z przymusu?
Zupełnie szczerze: jestem niemalże pewna, że lepiej regularnie trzymać się planu: 3 posty w tygodniu, niż przez miesiąc publikować codziennie, a później zniknąć z mediów na kolejny miesiąc, bo nasza kreatywność po prostu się wyczerpie, a oczy zbuntują. Dając sobie wytchnienie i chwilę do namysłu, zaczynamy bardziej doceniać własną pracę – tak czuję.
Podsumujmy. Trzy małe kroki by uniknąć wypalenia od bycia on-line i od budowania swojej platformy? Obniżenie oczekiwań, skupianie się na tworzeniu contentu, który naprawdę lubimy i rzadsze, ale regularne publikacje.
Kolejnym, moim zdaniem ważnym krokiem, by podchodzić do mediów społecznościowych z uśmiechem, a nie z bólem niechęci w oczach, są dni detoxu od sieci. Właściwie nawet niekoniecznie dni, czasami wystarczą godziny. Obserwuję wśród wielu swoich znajomych z branży, że coraz powszechniejsze jest odkładanie na bok telefonu i innych ekranów w niedzielę. By pobyć z bliskimi, nacieszyć się relaksem, zrobić coś dla siebie. Czasami trzeba olać to, że niedziela to dzień, kiedy publikacje mają szansę na najwyższe zasięgi i po prostu zadbać o swoje samopoczucie. Bez dobrego samopoczucia nie zbudujemy swojego wirtualnego imperium. Czasami trzeba po prostu się wylogować i odłożyć ten cały sprzęt na bok.
Zapytacie pewnie – a co jeśli już się wypaliłam? Co jeśli nie mogę wrócić do publikacji w mediach społecznościowych?
Zrób sobie przerwę.
Nic złego się nie stanie.
Nie róbmy niczego wbrew sobie, na siłę. Wymuszone treści to nie są angażujące, szczere treści. To gdzieśtam pomiędzy słowami DA SIĘ wyczuć.
Jeśli przerwa trwa już długo i myślisz nad powrotem, ale nie możesz się zmobilizować, bo ciągle coś i zawsze czekasz na jutro, pojutrze, popo… Odnajdź w publikacjach zabawę. Nie myśl o nich, jako o polu, na którym poległa Twoja regularność i Twoje postanowienia. To nie tak. Z jaką myślą zakładałaś swoje platformy społecznościowe? Wtedy pewnie towarzyszyło Ci podekscytowanie i dreszczyk “będę dokumentować to, co robię i będzie fajnie”.
Ma być fajnie. Po to to robisz. Jeśli publikowanie nie sprawia Ci frajdy, a Cię przytłacza i wprowadza w zmęczenie i niechęć, warto zrobić sobie dłuższą przerwę. Aż zatęsknisz. Aż poczujesz, że powrót będzie dla Ciebie przyjemnością. Zastanów się – przygotowywanie jakich publikacji wydawało Ci się kiedyś najbardziej wciągające? Wróć do nich. Nawet jeśli to nie były najbardziej ambitne publikacje i czujesz, że nie dawały obserwującym dużej wartości. Najważniejsze jest to, abyś to Ty chciała prowadzić swoje SM. Twoje SM są Twoje – dlatego robienie czegoś niezgodnego z Twoimi potrzebami czy wartościami się nie sprawdzi.
Moim zdaniem kluczem powrotu do publikacji jest to, co powtarzam często i sobie: jeszcze większe obniżenie oczekiwań.
Media społecznościowe nie staną się turboekspresowo Twoim biznesem (no chyba, że jesteś social media managerem albo konsultantem / specjalistą ds mediów). Te media są jedną ze świetnych metod budowania społeczności i zaufania poprzez regularne publikacje, poprzez dzielenie się swoją wiedzą. Kiedy to robisz i sprawia Ci to przyjemność, co może pójść nie tak? Pójdzie nie tak tylko wtedy, gdy założysz sobie “muszę mieć tylu obserwujących, muszę mieć tyle lajków, muszę mieć taki odzew, muszę zacząć coś z tego mieć”.
Bez tak skonkretyzowanego podejścia, media mogą stać się pasją, zajawką, rozwijającym hobby. Mogą przynosić zarobek – ale dopóki nie możemy się z nich utrzymać, nie podchodźmy do nich tak obcesowo i interesownie. To mocno ułatwi drogę i nie zabije przyjemności. I wtedy wypalenie przychodzi rzadziej.
Nie spinajmy się.
Róbmy to, co sprawia nam jakąś radość lub satysfakcję – bo media społecznościowe nie mogą stać się narzędziem tortur.
. M o g ą C i ę t e ż z a i n t e r e s o w a ć :
Leave a Reply