
Oczyszczanie życia – w praktyce, a nie w teorii
Oczyść swoje życie
Kilka miesięcy temu natknęłam się w czeluściach sieci na cytat “Nie docenisz czystego, świeżego powietrza, zanim nie zaczniesz nim oddychać” – angielska wersja brzmi “You never really see how toxic something is until you breathe fresh air” i chyba jeszcze trafniej opisuje zamysł tego zjawiska. Wiadomo – w internecie możemy odnaleźć sentencje na każdy temat – i potwierdzające każde stanowisko. Chcesz dać komuś drugą szansę? Bez problemu odszukasz miliony blogowych postów, których autorki uzasadnią, iż naprawdę warto zaufać komuś ponownie, nawet jeśli w przeszłości mocno cię zawiódł lub zranił. Chcesz kogoś definitywnie wykreślić ze swojej rzeczywistości, bo jednak uznałaś, że przegiął? Oho, bez trudu zlokalizujesz głębokie teksty o tym, że ludzie się nie zmieniają, nie potrzeby, aby wchodzić ponownie do tej samej rzeki i podawać komuś nóż, którym raz już cię dziabnął. Internetowe treści pozostawiają Ci dowolność wyboru – niezależnie od tego, co myślisz, odnajdziesz usprawiedliwienie i racjonalizację swoich poglądów.
Właśnie dlatego do większości podchodzę z dystansem. Często podziwiam pięknie dobrane słowa i literacką estetykę, ale czytam, czytam, czytam i… Odnoszę wrażenie że za tymi fajnie brzmiącymi zdaniami nic nie stoi. Przeczytałam sporo motywujących poradników i podręczników – i w każdym pojawia się ta sama teoria. I ta sama historia. Kilka przykładów zaczerpniętych z życia, kilka groźnie brzmiących call to actions, pokroju ‘Jeśli nie zmienisz w tym momencie swojej codzienności, będziesz tkwiła w tym samym bagnie przez całe życie. Naprawdę tego chcesz?’ i nawet jeśli to słuszne podejście (moim zdaniem tak!), to po lekturze kolejnych trzystu stron przysypiasz i zapominasz o ważnych informacjach, które zainspirowały Cię w momencie pochłaniania strony trzynastej.
Łatwo dać się tą wiedzą przytłoczyć i zrezygnować ze zmiany, no bo kurde – skoro aby ją opisać, autorka potrzebowała 300 stron czystej celulozy, to wprowadzanie tych wskazówek do codziennej rzeczywistości zajmie – na oko – sto lat… A nie oszukujmy się – wszyscy jesteśmy czasami trochę leniwi. Jeśli coś wydaje się bardzo pracochłonne, trudne i wymagające wielu analiz, odkładamy to na później. Później i później. I jeszcze później. I ja też tak robiłam, chociaż moja półka dźwiga w tym momencie kilkadziesiąt książek o tym jak uzdrowić swoje życie. Jednak ten proces zaczyna się w momencie pierwszego działania, a nie czytania. Kiedy zaszywamy się z motywującą książką na kanapie, a później pochłaniamy trzy opakowania ciasteczek, bo nie ma już czasu na gotowanie, a chwilę później dzwonią toksyczni znajomi, którzy ostatnio nas mocno urazili i zgadzamy się na wieczorne wyjście, podczas którego znowu dojdziemy do wniosku, że to chyba nie jest pełnia szczęścia, bo znowu zarażają nas swoim pesymizmem i narzekaniem, to cóż – gdzie tutaj jakakolwiek zmiana? Tłumaczymy sobie – nadejdzie później, bo jeszcze nie dokończyłam tego najnowszego poradnika ‘Jak żyć’!
Praktyka najczęściej rozmija się z teorią. Najprawdopodobniej wszyscy wiemy co robić, żeby żyć zdrowiej. No wiecie, litry wody, dobrzy ludzie dookoła, wartościowe relacje z tymi, którzy nas doceniają i dobrze traktują, sporo ruchu, mniej siedzenia, mniej negatywnych myśli… Wszyscy dookoła nam to wpajają, od zawsze. Ale to puste słowa, bo najczęściej i tak lądujemy w nie do końca idealnych związkach (no bo idealne nie istnieją, ale zdrowe i pełne wzajemnego szacunku i zaufania – tak! I to już połowa ich perfekcji :)), ze szkodzącym naszemu ciału jedzeniem w dłoni, napięciem w mięśniach i narastającym stresem w głowie. Nieraz słyszałam, że na wolniejsze i bardziej świadome życie mogą pozwolić sobie tylko te kobiety, które:
- są na utrzymaniu męża
- zarabiają ciałem lub wizerunkiem (czyli modelki lub aktorki) i MUSZĄ o siebie dbać, aby nie stracić pracy i nie wypaść z branży
- są księżniczkami i nie muszą martwić się o czas ani pieniądze
Na szczęście wiele osób odchodzi od tego stereotypu (thanks god!), ale wciąż jest niestety całkiem powszechny. Wierzą w niego moja mama, babcia, wiele koleżanek, znajomych i setki przypadkowych ludzi, których rozmowy podsłuchuję moim gumowym uchem w środkach komunikacji miejskiej. No i włos się na głowie jeży, choć w irokezie prawie nikt nie wygląda korzystnie! Ja też do niedawna sądziłam, a raczej dałam sobie wmówić, że można gnać, gnać, praca, obowiązki, znajomi, praca, praca i tak w kółko, a dbanie o siebie zostawić na później. Nie można. To nie jest samolubność, ani przesadne skupienie się na swoim zdrowiu i wyglądzie – to konieczność. Konieczność, aby dobrze i spokojnie funkcjonować. A tylko kiedy tak działamy, możemy dać coś innym.
Po angielsku mamy takie ładne słowo selfcare, które tuż po selflove, jest jednym ze zgrabniejszych określeń tego, co powinnyśmy kultywować. I nie potrzebujemy do tego żadnych grubych podręczników, poradników ani coachów. Wystarczy posłuchać siebie i swoich potrzeb. I o tym będę właśnie pisać w serii wpisów “Oczyszczanie życia” – postaram się najkrócej jak się da, wysysając najważniejsze obserwacje, które zgromadziłam patrząc na siebie i ludzi dookoła mnie. Ale za krótko się nie da, bo być może czytając o niektórych przykładach wyjętych z mojego i ich życia, zdacie sobie sprawę z tego, że odnajdujecie je też w swoim 🙁 I wtedy zaczniemy działać! A najlepiej zacznijmy już teraz. Na początek może trzy przysiady? Aby udowodnić sobie, że jesteśmy w stanie wstać, ruszyć tyłek i zadziałać – natychmiast, bez odwlekania. Przysiady są tylko rozgrzewką, ale pozostałe zadania nie będą już takie…fizyczne. 😀
Plan oczyszczania
Brzmi jak zapowiedź rozpiski tych wszystkich warzywnych soków typu detox, które teraz wszyscy piją, wiem 😀 Ale to nie na nich się tutaj skupimy! W najbliższych wpisach poruszę kilka tematów, które mają wpływ na samopoczucie i zmianę rutyny:
- jedzenie (ale spokojnie, zostanie dużo miejsca na małe grzeszki!)
- ludzie
- codzienne nawyki
- emocje, które ciągle w nas siedzą
- małe przyjemności
- planowanie, a spontaniczne działanie
No i będzie też o szczegółach, które pozornie są malutkie, ale mają moc, by uczynić olbrzyyyymią zmianę! To z nich składa się każdy dzień, więc sięgniemy po lupę i się im przyjrzymy. Może nawet z latarką w drugiej dłoni?
Mam nadzieję, że choć trochę zmotywuję Was do małych DUŻYCH zmian, z którymi naprawdę nie warto zwlekać 🙂 Siebie przy okazji też, bo choć teoretycznie ciągle obserwuję i wyciągam wnioski, również potrzebuję często mocnego kopa. Jak czujecie, co w tym momencie Waszego życia najbardziej wymaga modyfikacji, bo hamuje szczęście? Dajcie znać, razem łatwiej wpaść na pomysł rozwiązania problemu!
. M o g ą C i ę t e ż z a i n t e r e s o w a ć :
Leave a Reply