Polskie marki

Poza sieciówkami: Madnezz

Co naprawdę warto mieć w swojej szafie? Takie pytania często wpadają do skrzynek modowych twórczyń.

Niektóre z nich podają sprawdzone recepty: dwie takie koszule, trzy pary takich i takich spodni, no i koniecznie co najmniej cztery marynarki o takim i takim kroju. To będzie dobra baza. Bezpieczna.

Czy te przepisy sprawdzają się tak jak przypisany w ciemno antybiotyk? Nie, nie, nie używajmy takich skrajnych porównań. To akurat nie jest wcale trafione. Większość osób faktycznie będzie miało z tego fajną bazę, w sam raz do ubierania się na co dzień, na przykład do pracy.

Gorzej z osobami z bardziej nietypowymi preferencjami. Takimi jak… Ja.

Wciąż opracowuję swoje optymalne szafowe proporcje – najchętniej nosiłabym przez cały rok sukienki. Ale nie zawsze się da. Nie w naszym klimacie. Nie na naszej szerokości geograficznej.

Natomiast z czasem dojrzałam do tego, że nie muszę mieć w szafie siedmiu marynarek i 14 par spodni. Nie, skoro i tak praktycznie nigdy po nie nie sięgam. Nie ma ich już dziś w mojej garderobie – zwolniły miejsce sukienkom. I dziś, jak zwykle, właśnie o sukienkach sobie porozmawiamy.

Poza sieciówkami – mój cykl odkryć

Jeśli jesteście ze mną trochę dłużej, nie trzeba Wam już pewnie tej serii przedstawiać. Natomiast jeśli dopiero się ze mną zaprzyjaźniacie, już tłumaczę skąd i jak ta seria się wzięła i jaki jest jej zamysł, oprócz pokazywania Wam ładnych ubrań polskich marek. Bo nie to jest celem samym w sobie! Musicie to o mnie wiedzieć – nie jestem wielbicielką konsumpcjonizmu i promowania kupowania rzeczy, których niekoniecznie potrzebujemy. To nie leży w obszarze rzeczy, które chciałabym promować. Nie, nie.

Tego na świecie mamy już za dużo.

Chciałabym przedstawiać marki, które produkują świetnej jakości ubrania, szyją je w Polsce i są względnie przyjazne naszym portfelom. Sieciówki rozczarowują – ubrania niszczą się często już po 1-2 praniach. Poszukuję lepszych alternatyw, w których możemy szukać wymarzonych fasonów, wtedy gdy ich potrzebujemy.

Jakiś czas temu postanowiłam rozstać się z sieciówkami – i jak to po każdym rozstaniu: po jakimś czasie zaczęłam aktywne i bierne poszukiwania nowych źródeł inspiracji i obiektów westchnień. Czy znalazłam? Hell yeah. Stąd ta seria: sieciówki wydają się przeżytkiem, gdy na polskim rynku mamy tak fajne marki. Projektujące i szyjące z miłości, od lat, a czasami nawet od pokoleń. Nie wykorzystujące ludzi w krajach trzeciego świata. Stawiające na jakość i trwałość ubrań.

Dzisiaj przychodzę z prawdziwą perełką. Jest jedna rzecz, która w tej marce zaskoczyła mnie naprawdę MOCNO. Ale o tym za momencik.

Madnezz – polska marka, która specjalizuje się w sukienkach

To znaczy tworzą też piękne kombinezony, bluzki i spodnie, ale ja to ja – moje serce skradły sukienki, na inne kategorie zwykle nawet nie patrzę, bo sukienki to jest dla mnie TO. Wy natomiast śmiało możecie, bo zapewne inne części garderoby też są świetnej jakości.

Co jest dla mnie, subiektywnie, w sukienkach najważniejsze? Właściwie trzy rzeczy (dwie pewnie dość łatwe do przewidzenia, trzecia niekoniecznie!):

  • materiał. Nie akceptuję dziurek po pierwszych praniach, prześwitów i kiepskich odszyć. W sieciówkach to standard – a to naprawdę boli.
  • wygoda. Dlatego za krótkim kieckom, podwijającym się przy każdym ruchu mówię niestety nie: chcę móc podbijać w nich świat, nie martwić się tym, że mogą mi odsłonić bieliznę w najmniej oczekiwanym momencie (choć niektórzy mówią, że TO jest zawsze też skuteczna alternatywna metoda na podbicie świata, hehe).
  • krój! Nie jestem super wysoka – nie oszukujmy się, nie mogę pewnie nawet o sobie powiedzieć, żebym w ogóle była wysoka: mam 168 cm, więc sukienki które wydłużają optycznie nogi i podkreślają talię mają u mnie największego plusa.

I w sukienkach Madnezz – już zamawiając je – czułam, że te trzy warunki będą się zgadzały. Te kroje to dla mnie, ujmując to może trochę pompatycznie, kwintesencja kobiecości i wygody, bo: nie za krótkie, z pięknymi wcięciami, taliowaniem lub wiązaniem. Eureka.

Na których najdłużej zawiesiłam oko i które finalnie wylądowały w mojej szafie? Jak obstawiacie?

No dobra, podpowiem, bo to nie jest pewnie za łatwe. Padło na: czarną Hadar, niebieską Anastazję, białą Junitę i Pat w odcieniu wina. Nazwy mogą niewiele Wam mówić, więc już pokazuję, które to modele:

Pierwsze wrażenie

Starannie zapakowane. Bardzo ładnie odszyte. Zawsze boję się momentu przymierzania – szczególnie w przypadku dłuższych sukienek: no bo istnieje ryzyko, że będę za długie, będzie trzeba oddawać je do skrócenia do krawcowej i proces przeciągnie się o tydzień. Moment przymierzania to skok adrenaliny, to więcej niż pewne. Tu akurat był znacznie mniejszy – a to w sumie dlatego, że marka zaskoczyła mnie opcją… Uszycia tych sukienek dla anie na miarę. BEZ DOPŁATY.

Dacie wiarę?

Ja początkowo nie. To wydawało mi się too good to be true.

Madnezz i szycie na miarę – historia dużej niespodzianki 

Widziałam tę opcję na stronie, ale wolałam dopytać mailowo, żeby nie okazało się, że coś źle zinterpretowałam, albo zapędziłam się w marzeniach.

I okazało się, że nie 😮 To nie sieciówka, to nie masowa produkcja w szwalni. Dowiedziałam się, że wygląda to tak: dostają zamówienie i szyją każdą sukienkę indywidualnie: stąd też opcja spersonalizowania zamówienia. Bez dopłaty. Dla mnie było to ogromne zaskoczenie (na plus, rzecz jasna): nie spotkałam się dotąd z taką opcją u żadnej innej marki. Dwa razy szyłam sukienki na miarę u zaprzyjaźnionej projektantki i szczerze mówiąc całość wyszła dość drogo + nie do końca trafiłyśmy wtedy z wymiarami.

Tu cały experience był bardzo pozytywny: zmierzyłam się (bałam się trochę, że podam zawyżone albo zaniżone wymiary i sukienki będą za małe albo za duże: znalazłam na ich blogu mały przewodnik ułatwiający sprawę). Na szczęście chyba podołałam zadaniu, bo sukienki okazały się w sam raz.

Do tego zamówienia poprosiłam też o próbnik kolorów materiałów – już trochę na przyszłość. Wyczytałam, że każdą sukienkę Madnezz mogą uszyć w indywidualnym kolorze (spośród tych dostępnych) – jedynie z racji szycia na miarę i w indywidualnym kolorze, nie podlega ona wtedy już zwrotowi ani wymianie, ale to akurat jasna sprawa. Byłam ciekawa jak wszystkie kolory prezentują się na żywo, żeby wiedzieć na co ostrzyć sobie zęby. Jesteście też ciekawe? No dobra, zrobię zdjęcie próbnika!

Sukienki przeszły testy bojowe we Włoszech – wzięłam je ze sobą na Sycylię. No i w sumie dlatego też mam tak obszerną fotorelację. Jesteście gotowe? Będzie gorąco, a w powietrzu będzie roztaczał się zapach aromatycznego oregano. I wish! To niestety nie zdjęcia 6D, ale mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się tych czasów.

 

 

Werdykt? Zakochałam się w tej jakości i podkreślonej talii. Jedne z piękniejszych sukienek, jakie mam. Doczytałam na stronie, że Madnezz ma kolekcje wielosezonowe – mam więc nadzieję, że trzy kolejne modele, które są na mojej wishliście będą na mnie grzecznie czekały. To te, gdybyście chciały sprawić mi prezent za przekazanie wieści o tej marce (to tak pół żartem, PÓŁ SERIO!):

Madnezz umie w kobiece kroje. Nie narzekajcie, że za często będę wrzucała zdjęcia w ich sukienkach – no bo, well, może tak być.

PS. Co myślicie – a może znałyście już tę markę? Którą sukienkę wpisać na Waszą wishlistę grubszym markerem?

. M o g ą   C i ę    t e ż    z a i n t e r e s o w a ć :

Leave a Reply